czwartek, 20 maja 2010

Gałąź

Letnie, późne popołudnie. Słońce razi w oczy tak, że Osoba musi mrużyć oczy. Gruba gałąź a na niej misternie zawiązana szubienica. Wiatr mierzwi potargane, wilgotne od potu włosy Osoby. Jeszcze tylko kilka minut, jeszcze tylko kilka sekund. Sprawdza wytrzymałość pętli. To chyba tak powinno być. Zakłada ją na szyję i wchodzi na niski taboret. Krzesło trzeszczy cichutko. Wszystko płynie tak wolno... znacznie za wolno. Bierze chaust powietrza, to chyba już ostatni. Siedzenie przewraca się z dziecinną łatwością. Nagle czas przyspieszył. Dzieciństwo, śmiech, zabawa, szkoła, zajęcia, rodzina, przyjaciele... wszystko kręci się jak zwariowane. Chwyta rękami za zaciskającą się na szyi pętlę, ale już nie ma powrotu. Nie dosięgam ziemi - myśli z uporem. Stara się zaczerpnąć tchu. Płuca pieką żywym ogniem, przed oczami coraz ciemniej. Wszystko cichnie. Czas wrócił w swoje ramy. Życie toczy się jak gdyby nigdy nic. Wszystko jest dobrze gdyby nie widok trupa wiszącego na gałęzi, tak bezczelnie niszczącego obraz sielskiego, letniego popołudnia. I nagle zaczął padać deszcz...

Skąd ja twoje tajemnice znam?
Nie pytaj mnie.

I o czym myślę kiedy patrzę w twoją twarz.

Nie pytaj mnie.

Kto mnie uczył zatrzymywać czas?

Nie pytaj mnie.

I czemu nocą czarne słońca w oczach mam?

Nie pytaj mnie.