środa, 13 stycznia 2010

"Są dni kiedy się śmieję, są kiedy jest mi smutno..."

Czasem są takie dni kiedy wstaję rano...i stosunkowo na tym ten dzień mógłby się skończyć. Ale nie. Zacznijmy od początku. Pobudka. Pierwsze co rzuca mi się w oczy to okno. Ciemno. Cholera, kto wymyślił by wstawać tak wcześnie w paskudne, zawalone śniegiem dni. Ociągając się wstaję z łóżka. Łazienka, w między czasie wstawienie wody, ubranie się a czasem jak zdążę to nawet odpalenie komputera, pakowanie plecaka. I mniej więcej w tym momencie siadam spokojnie, przynajmniej przez jakieś max 5min, i piję kawę. Potem jak zwykle zarzucam kurtkę, glany i wychodzę. Diablo zimno. Do szkoły brnę przez zwały śniegu zalegające na ulicach i chodnikach. Przychodzi mi na myśl nawet, że do szkoły łatwiej jechałoby się skuterem śnieżnym. Punkt docelowy - szkoła. Tu, o zgrozo, wiem jak to zabrzmi, jest mi lepiej. Od progu witają mnie przyjaciele i gaszą moją poranną złość a z powiek zmywają resztki snu. Pierwszy raz tego dnia zaczynam się uśmiechać i sypać kawałami jak z rękawa. Kilka bzdurnych lekcji, jedne lekkie i przyjemne, inne ciężkie, ale ciekawe i jeszcze inne, nie dość, że trudne to nudne. Sms od Niego. Kilka miłych słów a w sercu robi się cieplej i dzień przestaje być tak uciążliwy. Koniec lekcji. To chyba najlepiej przyjmowany moment przez resztę młodzieży. Człowiek schodząc po stromych, drewnianych schodach do szatni uważa by nie wybić komuś łokciem oka albo samemu nie stracić zębów. Znowu ten sam rytuał. Zakładasz kurtkę i przed siebie, znowu przez zalegający kilogramami śnieg. Już inaczej na to patrzę, dumnie podnoszę głowę do góry. Tym razem jednak nie jestem sama. Idzie ze mną jeden z moich przyjaciół. Drogę wypełniamy zabawnymi żartami i docinkami. Dom. I tu wtedy dopada mnie zmęczenie po całym dniu. Złość ulatuje totalnie. Pozostaje tylko lekka złośliwość, trochę smutku i rozgoryczenia, ale tak bywa gdy dnień nie sprzyja Twoim wymaganiom. A potem? Potem On. Kilka godzin spędzonych we dwoje, uściski, pocałunki, stwierdzenia "wierzę w Ciebie" i "przejdziemy przez to kochanie" i zaczynam odpoczywać, wierzyć, że wszystko się uda i czuć, że to On odgania to co złe wokół mnie. Pożegnanie. Jeszcze tylko kilka głupot sprawdzonych na komputerze, kąpiel w gorącej wodzie i można iść spać. Zasypiam zmęczona, ale radosna i podbudowana. Rano czeka mnie kolejny dzień. Nie wiem jaki, choć czasem umiem to przewidzieć. Może zły a może dobry, ale wiem, że muszę stawić mu czoła.